13 maja 2018

Analogowy update

Cześć i czołem. Wiem, że znikłam na trochę, ale studenci raczej mnie zrozumieją. Koniec semestru = sesja. A sesja = zero czasu. Dzisiaj jednak znalazłam chwilę, aby zacząć tutaj nową serię na temat mojej analogowej pasji.

Ponieważ to pierwszy post w tej serii, przedstawię Wam trójkę moich dzieci, jak lubię je nazywać.

Od góry: Canon Sure Shot AF-7, Vilia i Zenit TTL. Nadal uczę się ich obsługi, ale idzie mi co raz lepiej.

Canona kupiłam około dwóch lat temu w lumpeksie za 10 zł. Jest dla mnie najwygodniejszy na wszelkie podróże - lekki, ma podstawowe funkcje typu zdjęcie z fleszem lub bez, jest mały i poręczny.

Zenita TTL i Vilię dostałam od znajomego rodziców, który był tak zafascynowany tym, że bawię się w starą fotografię, że poszperał w domu i oddał mi oba. Powiem szczerze - serduszko mi płakało, bo wiem, ile takie aparaty mogą kosztować. Ten niestety jest bardzo ciężki, więc na podróże się nie nadaje, co najwyżej zabieram go na pojedyncze zdjęcia w plener. Jest też dla mnie nadal bardzo skomplikowany w obsłudze, więc cały czas się poznajemy.

Vilia to coś pomiędzy Zenitem a Canonem. Jest lekki, ale ma więcej funkcji jak ustawienia przysłony itp. Niedawno oddawałam go do naprawy, bo do mnie trafił z zacinającą się migawką. Jeszcze go nie testowałam, ale mam niedługo zamiar kupić do niego kliszę.


Jeśli chodzi o pozostałe aspekty poza aparatami. Klisza, którą najczęściej kupuję to kolorowy Kodak Color Plus 200 - jest tańszy od klisz czarno-białych (zazwyczaj około 12 zł). Kliszę wywołuję za około 10 zł w laboratorium fotograficznym. Natomiast odbitki robię sama - chodzę na zajęcia z fotografii klasycznej do domu kultury. I tu zaczyna się najlepsza część całego procesu - wszystko robię sama: naświetlam kliszę w powiększalniku, moczę w chemii i rozwieszam. I to lubię najbardziej.


Ostatnie prace 

Pod koniec kwietnia wywołałam pierwszą kliszę z Zenita. Są tam zdjęcia głównie z Warszawy jeszcze z okresu zimy, ale też nieco nowsze. Wywołałam też ostatnio odbitki z Canona z wycieczki do Gdańska. Jestem trochę leniwa, więc ramki nie są zbyt równe, ale dla mnie nie ma to większego znaczenia. Zapraszam na małą galerię zdjęć z ostatnich miesięcy. :)

Gdańsk, papier barytowy, Canon Sure Shot AF-7


Oba również Gdańsk, również Canon, ale papier już plastikowy

Warszawskie metro, także Canon i plastik






Powyższe 5 to wszystko Zenit i papier plastikowy (przedostatnie zrobione przez mojego chłopaka, którego widać na wcześniejszym zdjęciu :))

Jeśli chcecie zobaczyć więcej moich zdjęć, zapraszam na mojego Instagrama, link na pasku bocznym. Gdy tylko zrobię nowe odbitki, pojawi się kolejny post z tej serii. Dajcie znać, co myślicie i do następnego! :)

10 kwietnia 2018

Moja wersja koreańskiej pielęgnacji twarzy

Witam z powrotem!
Nareszcie mamy wiosnę, a co za tym idzie trzeba trochę inaczej zadbać o skórę, która dawno nie widziała słońca. Jakiś czas temu (po 20. urodzinach - przecież to już poważny i dorosły wiek, zaraz pojawią się zmarszczki) zainteresowałam się tematem sławnej już na całym świecie pielęgnacji koreańskiej. Nie przeczytałam co prawda książki Charlotte Cho, od której wszystko się zaczęło, ale uznałam, że i tak wszystkie informacje znajdę w internecie. Poza tym kosmetyki polecane przez nią kosztują majątek, a jako że jestem biedną studentką, to nie stać mnie na wydanie na jeden produkt 200 złotych. Po zrobieniu researchu w Google i na YouTube i poczytaniu paru blogów ułożyłam własny plan pielęgnacji twarzy na rano i na wieczór.

Polecam serdecznie filmik (jak i cały kanał) Kasi Gandor na temat prawidłowego oczyszczania skóry.


Cała pielęgnacja, taki full wypas, składa się z 10 kroków:
1. Demakijaż i olejek myjący
2. Kosmetyk na bazie wody
3. Złuszczanie - peeling
4. Tonizacja
5. Esencja
6. Ampułki z serum
7. Maseczka
8. Krem pod oczy
9. Krem nawilżający
10. Krem z filtrem UV (na dzień)

Jako, że mam lat 20, od razu odrzuciłam krok 5 i 6. Krok 1 i 2 połączyłam, gdyż mój codzienny makijaż (jeśli takowy się w ogóle pojawia) nie zawiera żadnych ciężkich kosmetyków, które trzeba by było usuwać olejami. I takim sposobem z 10 kroków zrobiło się 7 na noc i 8 na dzień (oczywiście w pełnej wersji). I o to tutaj chodzi - aby dopasować te kroki do swojego trybu życia i potrzeb własnej skóry.
Jeśli używacie dużej ilości kosmetyków do makijażu, koniecznie pamiętajcie o kroku pierwszym, gdyż oleiste produkty rozpuszczą się tylko w oleju. Kosmetyk na bazie wody usunie pozostałe zanieczyszczenia na skórze, a peeling złuszczy martwy naskórek. Krok czwarty, bardzo ważny, a często zapominany - po trzykrotnym myciu skóry traci ona warstwę ochronną i za pomocą toniku musimy przywrócić jej odpowiednie pH oraz przygotować na część nawilżającą naszego rytuału. Jak już pisałam, ja kroki esencji i serum pomijam - nadają się one dla nieco starszej skóry. Maseczka (uwielbiane przez Koreanki płachty) nawilży twarz, tak samo jak i kremy. Na koniec krem z filtrem - pamiętajcie o nim nawet zimą, gdyż słońce pojawia się przez cały rok, chociaż nie zawsze jest widoczne, a bardzo niszczy ono naszą skórę i przyspiesza procesy jej starzenia.

Teraz czas na polecenie Wam kilku produktów, których ja używam.

Pierwsze kroki - demakijaż, oczyszczanie i tonizacja
Jako, że w domu oprócz mnie z kobiet są jeszcze mama i młodsza siostra, to demakijaż robię płynem micelarnym, który akurat mamy w domu. Aktualnie używam tego z Yves Rocher (polecam przyjrzeć się tej marce, jeśli jeszcze jej nie znacie ;)) - szybko zmywa makijaż i nie wysusza skóry. Twarz myję żelem z tołpy - jest bardzo delikatny, ale skuteczny. I na koniec mój ulubiony od dłuższego czasu produkt - tonik różany z Evree. Lekko napina skórę i tonizuje ją po myciu, nie wspominając o cudownym zapachu róży. :)

Raz lub dwa w tygodniu, kiedy stosuję wszystkie kroki mojej pielęgnacji, przed tonikiem robię też peeling twarzy. Tutaj do polecenia mam dwa produkty. Ten z Yves Rocher jest delikatniejszy - ma mniejsze drobinki i nie wysusza skóry. Peeling z Garniera ma za zadanie właśnie wysuszyć niedoskonałości i skutecznie je zlikwidować. Ma też "funkcję" maseczki - wysycha na twarzy, gdy zostawimy go tam na dłuższą chwilę.

Produkty do nawilżenia
Maseczka to produkt, który stosuję raz w tygodniu lub rzadziej. Wtedy, po oczyszczaniu, peelingu i tonizacji nakładam płachtę lub maseczkę w kremie na twarz i pozostawiam na 10-15 minut. Po jej zdjęciu wklepuję pozostałości i nakładam krem nawilżający z Yves Rocher - posiadam wersję żelową na dzień, która nadaje się pod makijaż zarówno ten lżejszy jak i cięższy. Jeśli chodzi o krem nawilżający na noc, to używam zwykłego kremu Nivea - jest bardzo tłusty, a taki powinien być krem nakładany na twarz na czas snu. Zarówno na noc jak i na dzień stosuję krem pod oczy - aktualnie posiadam krem rozjaśniający z Ziaja - również posiada lekką, żelową konsystencję, a przez to, że powinno trzymać się go w lodówce, działa jak kompres chłodzący na oczy.

To tyle jeśli chodzi o moją pielęgnację. A Wy - jak dbacie o swoją skórę? Macie jakieś godne polecenia kosmetyki? Piszcie! Do następnego! :)

25 marca 2018

Książkowe rekomendacje

Cześć i czołem. Wybaczcie dłuższą nieobecność. Drugi semestr na studiach jest dużo cięższy niż pierwszy i chyba tego nie przemyślałam. Natomiast w ostatnim tygodniu wreszcie i mnie dopadło przejściowe przeziębienie i nie byłam w stanie podnieść się z łóżka.



Dzisiaj post książkowy - co czytałam w ostatnim czasie i mówiąc "w ostatnim czasie" mam na myśli ostatnie półrocze - nie należę do moli książkowych, a na studiach mam coraz więcej do czytania, więc nie zawsze mam czas na przyjemności. Ale w tym tygodniu zaopatrzyłam się w kilka nowych pozycji, więc ich recenzja też się tu na pewno pojawi.


Z kategorii powieści - te trzy pozycje.
1. "Za zamkniętymi drzwiami" - fantastyczna powieść kryminalna. Bohaterowie - Jack i Grace Angel - uchodzą za małżeństwo idealne. On jest przystojnym prawnikiem, ona elegancką, piękną i wierną żoną. Są nierozłączni - i to nie bez powodu. Bo Jack nie jest tak idealny, jak mogłoby się wydawać, a patrząc na ich dom z kratami w oknach można odnieść wrażenie, że perfekcja rzeczywiście jest tylko pozorna. Książka podzielona jest na rozdziały zatytułowane "Teraz" i "Kiedyś", opisujące na zmianę przeszłe i teraźniejsze życie pary. Niesamowicie trzyma w napięciu.

2. "Ponad wszystko" - tą książkę przeczytałam dość dawno, jednak postanowiłam ją tu umieścić ze względu na to, jak bardzo ją uwielbiam. Pobiegłam ją kupić jak tylko zobaczyłam zwiastun filmu, który miał powstać na jej podstawie. Na film, rzecz jasna, też poszłam i jest równie piękny jak powieść.
Madeline Whittier choruje na SCID - ciężkie złożone niedobory odporności. Dziewczyna jest uczulona na wszystko. Mieszka z mamą w sterylnym domu, ze śluzami i filtrami w drzwiach oraz oknach i od kilkunastu lat nie była na zewnątrz. Aż do momentu, kiedy do sąsiedztwa przeprowadza się Olly z rodziną. Dziewczyna zafascynowana nowym znajomym, bardziej niż kiedykolwiek myśli o wyjściu z domu. Piękna powieść z myślą przewodnią, że bez ryzyka nie da się w pełni żyć.

3. "Mroczniej" - druga część trylogii "50 twarzy Greya", tym razem oczami tytułowego bohatera. Myślę, że w tym przypadku nie będę się zbytnio rozpisywać - zarówno powieść jak i książka była przez ostatnie 3 lata na ustach wszystkich, czy to w pozytywnym czy negatywnym kontekście. I tak jak w poście o ulubieńcach, tak i tutaj napiszę po prostu, że jest to dobra historia miłosna pokazująca, jak wiele człowiek jest w stanie zrobić dla miłości.



Z kategorii pozostałych mam dzisiaj dwie pozycje:
1. "Make photography easier" - kolejna książka Kasi Tusk, tym razem o fotografii. Każdy, kto choć raz odwiedził bloga Kasi, na pewno zachwycił się zdjęciami, jakimi oprawiane są posty. Zawsze jasne, dobrze oświetlone, przejrzyste i jak malowane. Książka doskonale opisuje najprostsze techniki i triki fotografowania, jak również pokazuje, że aby zrobić dobre zdjęcia, nie trzeba mieć profesjonalnego aparatu, bo w końcu najlepszy aparat to ten, który zawsze mamy przy sobie. ;)

2. "Graficzna podróż" - książkę dostałam na święta już parę lat temu i robiłam do niej wiele podejść, bo nigdy nie miałam czasu, żeby ją skończyć. Aż w końcu nadszedł ten moment. I mogę szczerze polecić ją nie tylko fanom Eda. Opisuje w niej swoją drogę do kariery - jak przez wiele lat starał się o wydanie swoich piosenek i grał, gdzie tylko mógł, aby się wybić. Właśnie za to szanuję go jako artystę - nie poszedł na łatwiznę i nie zgłosił się do talent-show. Wolał zrobić to po swojemu, co zdecydowanie mu się udało. Polecam każdemu, kto planuje również pokierować swoją drogę ku karierze muzycznej.


Na dzisiaj to tyle z mojej strony. A może macie jakieś propozycje na posty? Piszcie śmiało. Tym czasem słonecznej niedzieli i do następnego! :)